Czasami przypominałam sobie dotyk jego ciepłej skóry, miękkość włosów i łaskoczące uczucie brody na szyi czy policzku. Przypominałam sobie jego śmiech, ściągnięte brwi, wyraz niepokoju na twarzy, zagryzioną ze zdenerwowania wargę.
Czasami zagłębiałam się we wspomnieniach, żeby się rozgrzać. Chciałam chociaż przez chwilę powrócić oczami wyobraźni do słodkich chwil, które z nim dzieliłam — do wspólnych nocy, intymnych rozmów, potajemnych spotkań. Chciałam przypomnieć sobie te wszystkie momenty, gdy byliśmy sami. Nawet te, gdy różnica zdań sprawiała, że się ze sobą spieraliśmy.
Czasami przypominałam sobie dotyk jego ciepłej skóry, miękkość włosów i łaskoczące uczucie brody na szyi czy policzku. Przypominałam sobie jego śmiech, ściągnięte brwi, wyraz niepokoju na twarzy, zagryzioną ze zdenerwowania wargę. Przywoływałam w myślach jego głos.
Czasami cisza była dla mnie druzgocąca. Otaczała mnie ze wszystkich stron ścisłym pasem. Zaciskała się wokół mojej głowy, uszu i serca. Sprawiała, że nasłuchiwałam każdego najdrobniejszego szmeru, który mógłby wskazywać na jego obecność. Bawiła się mną, manipulowała moimi zmysłami. Prowokowała mnie.
Czasami, gdy budziłam się w nocy, wydawało mi się, że widziałam kształt jego sylwetki po przeciwnej stronie pokoju. Zupełnie jakby stał tam, oparty o ścianę i mi się przyglądał. Wydawało mi się, że widzę nawet brąz jego oczu i lekki, wykrzywiony uśmiech.
Czasami podczas spaceru instynktownie wędrowałam pod jego dom. Stawałam przed furtką i obserwowałam niewielkie podwórko oraz drzwi. Naiwnie wyczekiwałam chwili, w której ponownie się otworzą, a on stanie w progu z rozczochranymi włosami i papierosem w ustach.
Ale to było niemożliwe.
Przecież on już nie wróci.
Umarli nie wracają.
Czasami przypominałam sobie, jak opowiadał o swoich uczniach. Jak z dumą i podziwem mówił o Shikamaru i jego inteligencji. Gdy chwytał się za włosy, targał nimi i zmartwionym głosem, dodawał:
— Boję się, że nie dam rady wyciągnąć z niego tego całego potencjału, który w nim drzemie... Że przy mnie stanie się jeszcze bardziej leniwy.
Czasami płakałam. Złość, smutek i żal, które buzowały we mnie, dawały o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Początkowo mnie wyniszczały, sprawiały, że nie mogłam jeść, spać. Przypominały mi o tym, że jego już nie ma. A ja nie potrafiłam tego zaakceptować. To było jak zły koszmar, z którego nie mogłam się obudzić.
Czasami przypominałam sobie jego miłość — lojalną, a przede wszystkim odwzajemnioną. Miłość, która nagle została mi odebrana. Której nie mogłam już mieć. Która była dla mnie tą jedyną.
Czasami, gdy opuszkami palców błądziłam po swoim brzuchu, nie potrafiłam powstrzymać się od płaczu. Łzy płynęły same, zupełnie nie zważając na porę dnia. Takie chwile sprawiały, że się bałam, że sobie nie poradzę, że odpowiedzialność mnie przerośnie. Że Asuma będzie mną zawiedziony.
Codziennie przypominałam sobie jego radość, gdy powiedziałam mu o ciąży. Uczył mnie wtedy gry w shogi i powiedział coś, czego nie zrozumiałam: będzie naszym królem.
W dniu, gdy urodziła się nasza córka i złapałam jej małą, pulchną rączkę, nagle poczułam, że świat jakby przewrócił się do góry nogami. To, czego doznałam, było jak potężny szok elektryczny. Gwałtowne, całkowite, pozbawione wątpliwości objawienie.
Moja przyszłość, moja Mirai*. Dziewczynka, która była jego cząstką, a od chwili narodzin, całym moim światem. I z każdą sekundą bycia w jej pobliżu, te uczucia stawały się coraz silniejsze. Utworzyła się nierozerwalna więź, która dała mi motywację. Dała mi siłę do poradzenia sobie z przeszłością.
Gdy Mirai dorastała i uczyła się nowych rzeczy, widziałam w niej coraz większe podobieństwo do Asuny. Była jego małą kopią… w zachowaniu, stylu mówienia. Myśli o nim przestały być tak bolesne jak kiedyś. Dała mi nadzieję na przyszłość. Sprawiła, że pogodziłam się z jego odejściem, zaakceptowaniem życia bez niego.
Czasami Mirai namawiała mnie do gry w shogi. Podczas jednej z rozgrywek, przypomniałam sobie słowa Asuny i uśmiechnęłam się czule. Spojrzałam na córkę, uradowana, że w końcu zrozumiałam ich sens.
Była naszym królem.
*Mirai z jap. przyszłość.
Blue-owsko: Dziękuję.
Genialne. Kurenai, jak i Asuma, długo nie rozumiała znaczenia słowa "król". Pisz dalej
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie *_* M.in. właśnie do tego chciałam nawiązać i pisać na pewno będę.
UsuńDziękuję jeszcze raz za komentarz i czas poświęcony na przeczytanie.
Pozdrawiam serdecznie :D
Aj, aż nie wiem co napisać. Wzruszyłam się i to cholernie. Moje ostatnio długie milczenie w blogosferze nie jest bezpodstawne i, że tak powiem, dotknęłaś tym tekstem kilku strun w moim sercu i życiu.
OdpowiedzUsuńPo prostu piękne <3
To jest niesamowite, jak jakiś tekst może być odbierany w zależności od tego, co akurat dzieje się w naszym życiu.
UsuńDziękuję Ci pięknie za te wspaniałe słowa.
Wszystkiego dobrego Yorumi! ♥
Asuma i Kurenai bardzo do siebie pasowali, szkoda, że ich miłość się tak brutalnie skończyła, ale najwyraźniej tak musiało być.
OdpowiedzUsuńAsuma pozostawił po sobie przyszłość, Mirai - uważam, że to imię bardzo do niej pasuje!
Pięknie oddałaś ich miłość w tym shocie <3
Pozdrawiam! <3
Ojacie! Ale ja się rozczuliłam po tym zdaniu: Asuma pozostawił po sobie przyszłość, Mirai to naprawdę pasuje ♥ Piękne stwierdzenie!
UsuńBosz, Banshee dziękuję Ci pięknie za komentarz ♥ Niezmiernie mnie dzisiaj ucieszył *_*
Pozdrawiam ♥
Wiem, że nie komentuję ostatnio, ale większość twojej twórczości czytam (poza Shiny bo, niestety, mi nie podeszło). To co zawsze mnie bolało to śmierci postaci, które bardzo lubiłam. Asuma był jedną z nich i pamiętam jak łzy mi w oczach lśniły, kiedy ogldałam jego śmierć. Zawze szkoda było mi Kurenai i brakowało mi jakiegoś pobocznego odcinka, który by sisę na nej skupiał. Dawali durne fillery, a mogliby poruszyć w anime takie ważne tematy.
OdpowiedzUsuńPięknie oddałaś emocje. Chyba już ci to kiedyś pisałam, ale w przedstawianiu emocji naprawdę nie masz sobie równych. Robisz to tak zgrabnie, że czułam tęsknotę Kurenai, świetnie potrafisz dobrać słowa. Tego ci szczerze zazdroszczę. :D
Pozdrawiam.
Ach... no Shiny jest bardzo stare. Szkoda więc, że nie podeszło. W każdym razie, mniej więcej od połowy, z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej i może coś akurat by Cię zainteresowało.
UsuńJa nigdy nie przywiązywałam się tak do postaci. Ale nie raz wzruszyła mnie czyjaś śmierć w anime. Tak też było w przypadku Asuny właśnie. Hm... myślę, że Kishimoto zbyt rzadko pokazał Kurenai w samej mandze, żeby twórcom anime chciałoby się cokolwiek z nią robić. A faktycznie szkoda, że tak nie było.
To miłe, że twierdzisz, że tak dobrze przedstawiam emocje. Dziękuję więc za miłe słowa.
Pozdrawiam.
Ogromny plus za branie na celownik postaci/par spoza głównego nurtu. Bardzo dobrze napisane przemyślenia Kurenai. Czytając czuło się jej rozterki i zmianę, która w niej zachodziła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Buziaki~
Cieszę się bardzo! Dziękuję też za komentarz i czas poświęcony na jego napisanie oraz przeczytanie!
UsuńPozdrawiam :D